Translate

poniedziałek, 19 listopada 2012

Rozdział 19

~Kristen~
Pod sądem spotykamy Camilę i Stevena. Nie ukrywam, że jestem zdziwiona ich obecnością.
- Hej Kris. Jak się trzymasz? - Camila podchodzi i przytulamy się na przywitanie.
- Jest.... dobrze. - mamroczę . Patrzę na Stevena. Wydaje się być taki sam jak kiedyś, jakby nic się nie stało. Może wie, że potrzebuję teraz wsparcia, a nie kolejnych kłótni. W każdym razie jestem mu za to wdzięczna.
- Cześć. - mówi i podchodzi się przywitać. Jednak nie wita się z Davidem. Uraz pozostał mimo wszystko.

Stroję na korytarzu. Zegar tyka : pik pak pik pak . Mijają sekundy, a dla mnie godziny. Chodzę tam i z powrotem. Nie mogę usiedzieć na miejscu, jestem zbyt zdenerwowana. Znowu zobaczę się z ojcem, znowu wszystko wróci, znowu będę musiała zmierzyć się z moimi słabościami, które przez cały czas od śmierci mamy starałam się ukryć sztucznym uśmiechem i udawaną obojętnością.
- Może jednak usiądziesz na chwilę. - Camila patrzy na mnie z troską.
- Nie mogę......
- Ej. Jestem tu - David podchodzi do mnie i ściska mocno moje dłonie w swoich - wszyscy tu jesteśmy. - Dodaje mi na chwilę trochę otuchy, ale i tak zaraz zaczynam od nowa chodzić po korytarzu.
- Nic nie poradzisz, lepiej usiądź. - mówi Camila a David siada koło niej.

~Steven~

- Nic nie poradzisz, lepiej usiądź. - mówi Camila a David siada koło niej.
Nadal nie rozumiem jak taka dziewczyna jak Kristen może być z takim.......
Ugh... Steven opanuj się ! Kristen potrzebuje teraz spokoju, potrzebuje przyjaciół .
Właśnie... przyjaciół. Nie jestem nikim więcej, choćbym ogromnie chciał. Nie potrafię tego zaakceptować. Może miłość przyjdzie z czasem? Może Kristen to nie miłość, a raczej zauroczenie? Nie wiem.
W każdym razie dobrze, że Camila siedzi pomiędzy mną a tym kretynem, bo przysięgam - nie wytrzymałbym jego towarzystwa łagodnie mówiąc.
Patrzę ukradkiem na rękę Davida - spod luźnej koszulki, na prawym przedramieniu ma przepaskę. Dziwne. Jakby się przypatrzeć - na krawędzi niebieskiej przepaski jest plama...... krwi ? Tak. To na pewno krew.
- Coś nie tak Steve ? - zauważył mój wzrok. I jakim prawem mówi do mnie Steve ?! Jednak zostało w nim trochę starego Davida - cynicznego, lekceważącego innych faceta.
- Nic. Zupełnie nic.

~Kristen~

Po chwili ogromne drewniane drzwi do sali rozpraw się otwierają.
- Pani Kristen High proszona na salę !
O Boże. To ja ! Biorę głęboki wdech i próbuję przybrać postać nieugiętej, pewnej siebie kobiety.
Wchodzę na salę rozpraw.

Po 2 godzinach jest już po wszystkim. Ojciec został skazany na 5 lat pozbawienia. 5 lat. Tylko tyle za zabójstwo człowieka. Co prawda jak powiedział sędzia popełnione w afekcie i pod wpływem alkoholu , ale i tak uważam, że to nie wystarczające. Po 5 latach ojciec znów wyjdzie na wolnośc, a mama już z grobu nie wstanie. Życie jest nie fair. Głupia. Powinnam już się do tego przecież przyzwyczaić.

Podczas drogi powrotnej nikt nie zadaje pytań, nikt nic nie mówi. Panuje niezręczna cisza, którą w końcu przerywa zdecydowany, ale spokojny głos Stevena:
- Chodźmy może na shake'a , co ?
- Waniliowego ? - specjalnie dodaje David. Wie, że to mój ulubiony smak.
- No a jak inaczej?
- Kristen, co ty na to ? - Camila również mnie nakłania.
- No dobrze dobrze, ale ty stawiasz !
- No ej ! - Camila udaje obrażoną, a reszta zaczyna się śmiać. Potem rozmowa schodzi na dyskutowaniu o niewielkich dochodach Camili, której nie stać nawet na shake'a , później gadamy o jakichś jednorożcach i świetnych miejscach na spędzenie następnych wakacji. Tyle niby głupich tematów, a potrafiłam chociaż na chwilę zapomnieć, że w ogóle mam jakiekolwiek problemy.

Zbliżają się święta, więc większość sklepów jest już przystrojona. Tak samo jest z kawiarenką, do której przyśliśmy.
- No Camila.
- Co?
- No stawiasz przecież ! - zaczynam do Cam, która wkońcu się poddaje i kupuje nam wszystkim shake'i.

Południe spędzamy w kawiarni, po czym Steven idzie na basen, a Camila odwiedzić ciotkę.
Stoimy teraz z Davidem przed kawiarnią.
- Dzisiaj już raczej nocuję u siebie. - mówię, wspominając ostatnią noc u Davida. - Ale u ciebie też było miło. - dodaję i uśmiecham się do niego szeroko. Odwzajemnia to również uśmiechem. Patrzymy na siebie chwilę, po czym dostrzegam na jego przedramieniu jakiś kawałek materiału owiniętego mocno wokół ręki.
- Co to jest?  - pytam.
- A to... - David wydaje się być zaskoczony moim pytaniem. - zacząłem od jakiegoś czasu chodzić na.... karate. Tak.... Szkoła nazywa się........"Samurai". I mamy takie specjalne przepaski . Moja grupa ma kolor niebieski, więc moja przepaska jest niebieska.
- Ooo . Nic nie mówiłeś.
- Tak jakoś wyszło....
- Dobra nie ważne. Mam nadzieję, że kiedyś zabierzesz mnie na swoje lekcje. Chcę zobaczyć jak "walczysz" haha . - poklepuję Davida po ramieniu.
- Haha, no pewnie. I zapraszam cię, jakbyś kiedyś jescze nie miała gdzie spać - służę.
- Ależ dziękuję bardzo. - zaczynamy się śmiać z "wyrafinowania" naszej rozmowy.
Pamiętam dokładnie wczorajszy dzień - siedzimy wieczorem w parku, oglądamy gwiazdy, nagle dostaję sms-a od Mary....  Mary! O Boże kompletnie o niej zapomniałam !
- Muszę już iść . Mary się pewnie martwi. - rzucam i zanim David zdąży mi odpowiedzieć, mnie już nie ma.

- Już jestem ! - dyszę, wchodząc do mieszkania. - Mary ? - pytam, bo nigdzie jej nie widzę. - Maaaaaryyyy ! - wchodzę do jej sypialni - Mary jeste.... - O BOŻE.
Mary leży w swoim łóżku...... ale nie sama. Dr Duncan , czyli Billy leży obok niej, obejmując ją ręką.
Mary patrzy na mnie ze wściekiem wymalowanym na twarzy. Za to Billy jest czerwony jak burak, wyraźnie zaskoczony moją nagłą wizytą.
- O Boże. - ukradkowo szepnęłam.
Dalej stoję jak wryta. Przynajmniej już wiem na pewno, że to nie tylko kolega.
- Przepraszam ! - dodaję szybko i wychodzę.

Wybiegam przed kamienicę totalnie zażenowana. Czuję, że moją twarz pokrywa silny rumieniec. W sumie - nie ma się co dziwić. Wdycham rześkie popołudniowe powietrze. Jest listopad - dzień coraz krótszy, więc teraz słońce zajdzie za jakieś 3 godziny. Jest już trochę ciemno. Mam ochotę na spacer. Idę przez park, rozkoszując się widokiem wszystkiego, co widzę, choć chodziłam tędy już milion razy. Słyszę jakieś krzyki w oddali .
- Mówię dawaj to, bo cie zabije starucho !!!
- Ale ja nie mam żadnych pieniędzy, naprawdę !
- Jasne jasne! - jeden z facetów zaczyna targać babcią, a ona krzyczy i usiłuje się uwolnić, za co dostaje silnego kopniaka w brzuch. Nie mogę na to patrzeć !
Zbiry napastują biedną staruszkę jakieś 70 metrów przede mną. Zaraz zaraz..... To ci sami , co kiedyś zaatakowali mnie i Davida ! Nie pozwolę im krzywdzić niewinnej staruszki. Chwilę się waham.... Jednak mimo całego strachu jaki mnie ogarnia, podbiegam szybko do nich.
- Ej ! Zostawcie ją w spokoju ! - warczę , a jeden osiłek puszczę babcię na chwilę. Ta korzysta z okazji i oddala się niezauważona, bo wszyscy teraz zwrócili się do mnie. To się nazywa wdzięczność. Teraz to dopiero się wpakowałam.
- Proszę proszę, kogo my tu mamy ! Kristen High we własnej osobie. Ślicznie... - Jeden facet zbliża się do mnie ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Odruchowo cofam się kilka kroków. SKĄD ON ZNA MOJE IMIĘ ?!
- Nie zbliżaj się do mnie durniu !!! - Krzyczę, co jeszcze bardziej go prowokuje.
- Biedna mała Kristen, i co teraz zrobisz ? Nie ma Turnera, nie ma nikogo. Park jest już pusty. Kto cię obroni ? Hahaha ! - Wszyscy zaczynają się śmiać, a ja coraz bardziej obawiam się o własne życie. - To nawet dobrze, że się spotykamy. Ty możesz zapłacić za Turnera..... własnym życiem ! - Wyciąga z kieszeni nóż i rzuca się w moją stronę. Robię szybki unik i odskakuję na zbocze. Po prawej oni , po lewej zbocze pagórka i  "labirynt" z krzaków wyższych ode mnie co najmniej o głowę.
- Szybko ! - Drze się ten z nożem, a reszta wyciąga swoje "akcesoria" i rusza na mnie.
Nie waham się ani chwili - skaczę w dół i turlam się po zboczu. Kręci mi się w  głowie, ale szybko wstaję. Nogi mi się trzęsą. Patrzę wzwyż. Jeszcze tam stoją. Szybko Kris ! Szybko !
Biegnę ile sił w nogach i wpadam do labiryntu.
- Gdzie mam iść ?!?! Gdzie ?!?! - Krzyczę sama do siebie. Ostatni rzut do tyłu. Już zbiegają z pagórka !!
Przed siebie, tylko szybko !
Biegnę. Co jakiś czas wpadam w ścianę krzaków, po czym lecę dalej.
- Tam jest !! - Głosy za mną są coraz głośniejsze...
Biegnę na oślep, robię kilka zakrętów i...... ślepa uliczka. Jak wtedy, kiedy nas ostatnio zaatakowali....
Nagle głosy ucichły zupełnie. Też jestem cicho. Nie mogę przemówić ani słowa - przerażenie jest zbyt ogromne. Słyszę tylko przyspieszone bicie mojego serca. Cała drżę. Niech ten koszmar się już skończy !
Nagle jakaś ręka wyłania się z krzaków za moimi plecami i chwyta mnie za ramię, wciągając w krzaki. Chciałabym krzyknąć, ale druga ręka zakrywa mi usta.
-Ciii ! Zaraz tu przyjdą, a ty chyba chcesz jeszcze żyć... - szepcze ktoś i na chwilę odkrywa mi usta. Poznaję ten głos. To Max. Co on tu robi ?
- Ale ja ....
- Ciii ! - szepcze znowu i ZNOWU zakrywa mi usta.
Widzę ich. Modlę się w myślach, żeby nas nie znaleźli . Proszę ! Proszę ! Proszę !
- Nie ma jej tu. Uciekła - mówi jakiś mężczyzna, a raczej chłopak ( wygląda na max 18 lat )
- Jak to uciekła ?!?!?! - wścieka się ten pierwszy, który groził mi nożem. Po czym dodaje: - Jeszcze się spotkamy..... a Turner wkońcu zapłaci za swoje... - czyli wtedy się nie przesłyszałam. Kilka dni temu ten fagas wymówił nazwisko Davida, to nie zwidy ! Skąd on go zna ? David na pewno mi nie powie.... Muszę odkryć prawdę na własną rękę....
Odchodzą, a Max odsłania mi buzię. Wychodzimy z krzaków.
- Dziękuję, ale .... skąd ty się tu w ogóle wziąłeś ?!
- Przechodziłem, kiedy usłyszałem jakieś krzyki i potem ciebie turlającą się z pagórka i Rodge..... to znaczy tych gangsterów, którzy cię gonili. Nie mogłem cię przecież zostawić w takiej sytuacji.
- No tak.... co mówiłeś wcześniej?  Coś o jakimś Rodgerze ? Czy jakoś tak. Znasz tych ludzi?
- A nie.... pomyliło mi się. Nie nie, oczywiście, że ich nie znam ! Takich pełno jest w Londynie, powinnaś to wiedzieć.
- Pewnie masz rację.  - Stoimy w ciszy, a ja próbuję sobie poukładać dzisiejsze wrażenia w głowie. Niestety - nadal mętlik.
- Mogę cię odprowadzić do domu ?
- Nie wiesz gdzie mieszkam. Chyba, że zapamiętałeś drogę po jednym razie? - żartuję.
- Pamiętam. Takich rzeczy się nie zapomina. - mówi i uśmiecha się wymownie, a jego oczy błyszczą. Czuję, że muszę odwrócić wzrok, bo jego spojrzenie mnie peszy: tak jakby rozbierał mnie wzrokiem. Kristen - opanuj się kobieto ! Przecież nic się nie dzieje !
- No dobra. - mówię i pozwalam się odprowadzić.
Podczas drogi gadamy o imprezie, którą robi Max.
- Ale jak to jutro? Miało być za tydzień.
- Ale będzie jutro. Za tydzień starzy wracają, bo chcą być w domu na święta, więc muszę zrobić wcześniej, a nie ma co odwlekać, więc impreza będzie jutro.... Przyjdziesz, prawda?
- No nie wiem czy David.....
- No weź !
- Dobra. - dodaję po chwili. To chyba nie ma róźnicy czy jutro, czy za tydzień.
Dochodzimy do kamienicy.
- No to.... cześć i jeszcze raz dziękuję.
- Trzymaj się, kolorowych snów. - mówi i odchodzi, a ja mam wrażenie, że powiedział jeszcze "księżniczko", ale może to tylko moja wyobraźnia.

Mary już śpi (tym razem chyba bez Billy'ego).
Zostaję sama w ciemnym pokoju. Rzucam się na łóźko powalona nadmiarem emocji dzisiejszego dnia. Skąd oni znają Davida? Dlaczego Max pojawił się w sumie znikąd? Nie widziałam go wcześniej w parku.... i średnio wierzę w jego historię..... Dlaczego Steven zachowywał się dzisiaj dziwnie? Miałam wrażenie, że o czymś wie, ale nie wie, jak mi to powiedzieć..... i David. Szkoła karate ? To nie w jego stylu. Znowu nie będę spała. Za dużo pytań, zbyt wiele wątpliwości....

*******************************************************************************************************

"Potrafią nas skłonić, byśmy widzieli to, co chcą, i wierzyli w to, co chcą."

wchodźcie, jak chcecie :
*fbl 
*ask

1 komentarz:

  1. http://foreveryoung-ornever.blogspot.com/ dziękuję za nominację. Również cię nominowałam : )

    OdpowiedzUsuń